Monday, 20 May 2013

zaczyn




"Zaczyn" jest biografią Zofii (w mniejszym stopniu) i Oskara (przede wszystkim) Hansenów - architektów (w mniejszym stopniu) i wizjonerów (przede wszystkim). Książka Filipa Springera napisana jest z rozmachem, uwodzi, ale i przygnębia. Język Springera jest bardziej pewny, zdyscyplinowany, niż w jego poprzedniej książce "Źle urodzone". Wciąż zdarza mu się popłynąć na głębokie wody wszelkich maści ogólno-humanistycznych uniesień i rozbuchanych metafor, ale wyraźnie wziął sobie do serca, jako pisarz, maksymę o "zbrodni ornamentu". Springer jest entuzjastą. Nie interesuje go zbytnio teoria, akademickie dywagacje. Książka jest więc przede wszystkim raportem z architektonicznego śledztwa. Jakie były przyczyny porażek hansenowskich wizji? Czy istnieje "życiu po życiu" formy otwartej? Co odziedziczył po swoich przodkach - malowniczych postaciach - Oskar Hansen? Czy jego idee przyszły za wcześnie, czy też nigdy nie było i nie będzie dla nich właściwego czasu? 
W książce Springera nie ma tych elementów, które z reguły rozpalają wyobraźnię środowiska artystycznego - pięknej legendy niezbudowanego muzeum sztuki w Skopje czy odkrytego na nowo Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Nie o tym jest ta książka. Springer nie tyle przywraca Hansena historii sztuki i architektury (to już nie jego rola) - udaje mu się za to stworzyć pełnokrwistego bohatera, on wymyśla Hansena od początku, odkurzając go z teoretycznego pyłu. Niewykluczone że "Zaczyn" sprawi że teoria formy otwartej czy Linearny System Ciągły (śmiały koncept przeorganizowania polskich miast w pasy biegnące od gór do morza), już jako o p o w i e ś ć, trafią pod strzechy. Całkiem nieźle jak na wiedzę, która mogła już nigdy nie opuścić sal konferencyjnych kilku upartych instytucji sztuki. 
Koniec końców, wydaje się że Springer opowiada o trochę innym Hansenie niż ten którego sobie pokątnie zmitologizowaliśmy, może już nie tak ekscytującym, nie tak nieomylnym. Jesteśmy jednak cały czas po jego stronie, kibicujemy mu nawet wtedy gdy wszystko wskazuje na to że się myli. Hansen w "Zaczynie" jest uparty, posługuje się niezrozumiałym żargonem, nikogo nie słucha. Bywa naprawdę nieznośny. Są też momenty kiedy opowiada rzeczy zaskakujące, nieprzystające do jego obcesowej, analitycznej natury, choć wypowiedziane koślawo, trochę z perspektywy przybysza z innej planety.  "Człowiek ciągnie ku ziemi, lubi w niej grzebać - trzeba mu to jakoś ułatwić" - zauważa, mając na myśli prawdopodobnie ogrodnictwo. "Trzeba nareszcie zdać sobie sprawę z konieczności mieszkania pod lasem" - konstatuje, rozważając przebudowę Przemyśla według parametrów Linearnego Systemu Ciągłego. 
"Zaczyn" jest w wielu miejscach prawdziwie wzruszający. Co bardziej wrażliwi czytelnicy (zwłaszcza ci rozważający etyczne rozterki zawodu architektka) mogą podczas lektury zanieść się głębokim szlochem. Jest to przecież książka o całkowitym fiasku. O grzechach (architektonicznej) myśli, (konstrukcyjnego) uczynku i (budowlanego) zaniedbania. Springer rozwodzi się też nad największą z pomyłek Hansena - niczym nieuzasadnioną wiarą w dobro i rozsądek gatunku ludzkiego, który dążyć ma do wspólnotowego szczęścia, samodoskonalenia, pragnącego współtworzyć wokół siebie dobrą przestrzeń. Zbyt wielu przedstawicieli tego gatunku jednak za swojego życia nie spotkał. Drodzy koledzy i koleżanki architekci, do lektury!  

Sunday, 5 May 2013

cabinet # 48: trees






Głównymi bohaterami wiosennego wydania Cabinet są drzewa: sekrety XIX-wiecznych tekowych zagajników w Birmie, śmierć samotnej akacji na Saharze, biografie sędziwych drzew z Nowego Jorku czy zagadka drzewa-domu, wyhodowanego (a może zmyślonego) 200 lat temu gdzieś na włoskiej prowincji. W numerze o roślinach nie mogło zabraknąć land-artowej mitologii - James Trainor wybrał się z misją odnalezienia śladów po jednej z najbardziej zapomnianych "prac ziemnych", czyli Pratt Farm Jamesa Pierce'a. Oprócz dendrologicznych anegdot i legend, w numerze znalazły się też tradycyjne, osobliwo-kabinetowe teksty, m. in. o mechanicznej szczęce badającej teksturę żywności, terapeutycznej wspólnocie Chucka Dedericha, ciałach świętych, które nie uległy rozkładowi, szumie wydobywającym się z muszli oraz o tajemniczych bliźniętach na fotografii znalezionej przez edytorów Cabinet (w doskonałej interpretacji niezawodnego foto-detektywa Wayne Koestenbauma, który przyznaje ze skruchą: I'm the guy who always brings up Oedipus: what Earl Grey is to tea, I am to incest). Wiosna.